
Dla zmaltretowanego odwrotem polskiego wojska wrześniowy dzień 1939 roku oznaczał często ostatni rozdział. Wśród tych, którzy zamiast kapitulować, rzucali się na przemoczone karabiny maszynowe, znaleźli się pod Husynnem żołnierze i policjanci.
Improwizowana obrona na Lubelszczyźnie
We wschodniej Lubelszczyźnie, w okolicach Strzyżowa, Husynnego i Teptiukowa, rozegrał się 23 i 24 września 1939 roku jeden z ostatnich dramatów obrony II Rzeczypospolitej. Nastąpiło to po inwazji Armii Czerwonej, która zaskoczyła wszystkich swoją nagłością. W te rejony wycofywały się różne, przeważnie improwizowane grupy polskich żołnierzy.
Żołnierze ci zostali zaskoczeni nagłym uderzeniem ze wschodu i brakiem jasnych rozkazów. Pod dowództwem kapitana rezerwy Witolda Radziulewicza utworzono tzw. Grupę „Hrubieszów”. Jej zadaniem było osłanianie odwrotu i powstrzymanie nacierających oddziałów 8 Korpusu Strzelców Armii Czerwonej.
Oddział Radziulewicza toczył walkę z przeważającymi siłami sowieckimi, wspieranymi przez brygadę czołgów i batalion rozpoznawczy 81 Dywizji Strzelców. Wróg dysponował także artylerią, co dawało mu ogromną przewagę nad polskimi jednostkami.
Po polskiej stronie obok regularnych żołnierzy stanęli także żuawi śmierci tamtych czasów. Byli to szwadron konny Policji Państwowej z Warszawy, ułani zapasowi 14 pułku ułanów, batalion chemiczny z bronią maszynową i moździerzami oraz bateria 17 pułku artylerii lekkiej. Łącznie liczyło to około pół tysiąca ludzi, często pozbieranych z różnych jednostek po drodze.
Heroiczna obrona Strzyżowa
Obrona Strzyżowa nad Bugiem, gdzie stanął improwizowany batalion piechoty pod dowództwem porucznika rezerwy Józefa Koniuszewskiego, okazała się heroiczna, choć krótkotrwała. Polscy żołnierze dysponowali jedynie kilkoma ciężkimi karabinami maszynowymi i dwiema armatami przeciwpancernymi. Przez kilkanaście godzin odpierali ataki sowieckich czołgów i piechoty.
Udało im się zniszczyć przynajmniej kilka wrogich pojazdów, zanim zostali zmuszeni do odwrotu pod Husynne. Ścigające ich radzieckie oddziały zatrzymały się dopiero pod ogniem polskich moździerzy. Batalion moździerzy kapitana Józefa Cwynara dysponował 12, a według innych relacji 36 tej broni.
Na froncie wrześniowym była to siła niebagatelna. Polacy potrafili wykorzystać moździerze do powstrzymania przeciwnika i zadania mu poważnych strat. Była to jedna z niewielu skutecznych broni, jaką dysponowali w tej beznadziejnej sytuacji.
Wieczorem 23 września podjęto próbę wypadu na Husynne z udziałem kompanii strzeleckiej, ułanów i resztek batalionu piechoty. Szturm ten początkowo przyniósł sukces, ale nie zmienił zasadniczo położenia. Sowieci wciąż mieli przewagę liczebną i pancerną, a polski oddział nie posiadał środków do trwałego wyparcia wroga.
Kontrowersyjna szarża
Pojawiają się tutaj rozbieżności, które przez lata stanowiły przedmiot sporów między historykami i świadkami tamtych wydarzeń. Część źródeł wspomina o wielkiej szarży, w której udział wzięli policjanci konni z Warszawy oraz ułani. Mówi się nawet o liczbie 400-500 konnych atakujących sowieckie pozycje.
Jednak coraz więcej historyków analizujących dokumenty sowieckie i polskie podaje tę opowieść w wątpliwość. W dokumentach radzieckich nie odnotowano żadnego głośnego starcia kawalerii. Najważniejsze źródła polskie z epoki, takie jak raporty wojskowe i relacje bezpośrednich uczestników, wspominają jedynie o zażartej obronie i wypadach.
Nie zdecydowano się również na rekonstrukcję tak spektakularnego wydarzenia na pomnikach czy w oficjalnych publikacjach. Uczestnik walk Włodzimierz Rzeczycki nigdzie nie wspominał o szarży, lecz o walkach moździerzowych i odwrocie okrążonych oddziałów.
Prawda czy legenda?
Najbardziej wiarygodne wydaje się to, że polscy żołnierze stoczyli pod Husynnem ciężką walkę obronną i nieraz przechodzili do kontrataku. Zadawali Sowietom spore straty, wykorzystując każdą nadarzającą się okazję. Legendarna szarża kawalerii na czołgi jest prawdopodobnie mieszanką prawdziwych wydarzeń, późniejszych relacji oraz ludowej legendy.
Takie opowieści często powstawały w okresie powojennym, gdy potrzeba było bohaterów i spektakularnych czynów. Rzeczywistość była często mniej efektowna, ale nie mniej heroiczna. Polscy żołnierze walczyli z determinacją, wiedząc, że nie mają szans na zwycięstwo.
Po całodziennych zmaganiach polskie oddziały zostały rozbite i zmuszone do wycofania. Straty po stronie polskiej sięgały kilkudziesięciu poległych i rannych, a setki dostały się do niewoli. W sumie wyeliminowano z walki przeszło połowę składu osobowego Grupy „Hrubieszów”.