
Nocna bitwa pod Jaworowem w połowie września 1939 roku zakończyła się polskim triumfem nad niemieckim Pułkiem Zmotoryzowanym SS „Germania”. Walki rozegrały się w okolicach Mużałowic i Mogił, gdy polskie oddziały pod dowództwem generała Kazimierza Sosnkowskiego próbowały przebić się do oblężonego Lwowa. Starcie to przeszło do historii jako jedno z niewielu zwycięstw Wojska Polskiego w tej kampanii.
Desperacka próba dotarcia do Lwowa
Generał Sosnkowski stanął przed trudnym wyborem we wrześniu 1939 roku. Niemcy zablokowali dostęp do Lwowa, a polskie jednostki znalazły się w rozproszeniu. Dowódca zdecydował się na ryzykowny manewr – marsz przez oś Gródek Jagielloński-Lwów, aby połączyć swoje siły z obrońcami miasta.
Plan zakładał szybkie przejście przez tereny kontrolowane przez wroga. Polskie oddziały ruszyły nocą, licząc na element zaskoczenia. Niemcy jednak spodziewali się takiego ruchu i przygotowali zasadzkę.
Eskadry SS „Germania” zajęły pozycje wokół Jaworowa. Ta zmotoryzowana jednostka uchodziła za elitę niemieckich sił zbrojnych. Jej żołnierze mieli lepsze wyposażenie niż regularny Wehrmacht.
Szturm na bagnety
Polscy żołnierze natknęli się na Niemców w okolicach Mużałowic. Mimo przewagi przeciwnika w sprzęcie, dowódcy zdecydowali się na atak w ciemności. Noc z 15 na 16 września stała się areną brutalnej walki wręcz.
Bagnety okazały się skuteczniejsze niż ktokolwiek się spodziewał. Niemieccy żołnierze, przyzwyczajeni do przewagi technicznej, nie byli przygotowani na takie starcie. Polacy przełamali ich opór w kilku punktach.
Drugi etap walk rozegrał się pod Mogiłą, gdzie podobny scenariusz powtórzył się z równie dobrym skutkiem. Do rana polska armia kontrolowała teren, a Niemcy wycofali się w nieładzie. Straty wroga były znaczne, choć dokładne liczby pozostają sporne.
Zdobycze wojenne niemożliwe do użycia
Polacy zajęli porzucone niemieckie stanowiska, znajdując tam działa i dziesiątki pojazdów mechanicznych. Wartość tego sprzętu przewyższała wyposażenie kilku batalionów. Problem polegał na braku fachowców do jego obsługi.
Dowódcy stanęli przed dylematem – zostawić ten sprzęt nieprzyjacielowi, czy go zniszczyć. Wybrano drugie rozwiązanie, choć decyzja ta bolała wielu żołnierzy. Polacy podpalili ciągniki i wysadzili amunicję, zanim ruszyli dalej.
Brak kierowców i obsług technicznych to ciągły problem Wojska Polskiego w tej kampanii. Nawet zdobyty nowoczesny sprzęt był bezużyteczny bez ludzi potrafiących go obsługiwać. Ta sytuacja powtórzyła się również pod Jaworowem.
Rozproszenie oddziałów po zwycięstwie
Sukces bojowy nie przełożył się na realizację strategicznego celu. Polskie jednostki rozbiły się na mniejsze grupy podczas dalszego marszu. Chaos organizacyjny okazał się silniejszy niż wcześniejsza wiktoria.
Marsz do Lwowa uległ znacznemu opóźnieniu właśnie przez ten brak koordynacji. Niemcy zdążyli w tym czasie wzmocnić pierścień wokół miasta. Polacy dotarli tam zbyt późno, by zmienić sytuację operacyjną.
Bitwa pod Jaworowem zapisała się w historii głównie jako dowód na to, że polscy żołnierze potrafili wygrywać starcia nawet z elitarnymi jednostkami wroga. W szerszym kontekście kampanii wrześniowej nie zmieniła jednak biegu wydarzeń. Pozostała symbolem męstwa w beznadziejnej sytuacji.