
Charles Guiteau był człowiekiem wielu porażek. Najpierw nieudany prawnik, potem teolog bez powodzenia, wreszcie polityczny obsesjonat. W 1881 roku zażądał od prezydenta Garfielda posady konsula we Francji. Gdy otrzymał odmowę, a sekretarz stanu James Blaine kazał go wyrzucić z Białego Domu, postanowił zabić głowę państwa.
Przygotowania do morderstwa na dworcu
Guiteau wybrał dworzec Baltimore and Potomac Railroad Station w Waszyngtonie. Rankiem 2 lipca zjawił się tam wcześnie, by sprawdzić rewolwer w toalecie i przygotować plan ataku. Wiedział, że prezydent będzie tego dnia podróżował.
Garfield przybył z synami oraz dwoma członkami gabinetu – sekretarzem stanu i sekretarzem wojny Robertem Toddem Lincolnem, synem zamordowanego prezydenta. Nikt nie spodziewał się ataku. W tamtych czasach prezydenci nie mieli ochrony osobistej – tylko Lincoln w czasie wojny secesyjnej korzystał z takiego zabezpieczenia.
Guiteau podszedł od tyłu i oddał dwa strzały. Pierwsza kula przebiła płaszcz, druga utkwiła w plecach. Garfield zdążył tylko krzyknąć: „Mój Boże. Co to jest?”. Zamachowiec natychmiast ogłosił, że działa w imieniu frakcji Stalwarts i że nowym prezydentem będzie Arthur, choć żadnych dowodów na spisek nigdy nie znaleziono.
Kulka, która nie zabiła
Garfield objął urząd zaledwie cztery miesiące wcześniej. Pierwsza kula tylko drasnęła ramię – rana była błaha. Druga przeszła przez kręg lędźwiowy, ominęła rdzeń kręgowy i zatrzymała się za trzustką. Sam postrzał nie był śmiertelny.
Policja natychmiast schwytała Guiteau, który nawet nie próbował skutecznie uciekać. Zamachowiec wydawał się przekonany o słuszności swojego czynu. Mówił o politycznych motywach, choć jego działania wynikały raczej z osobistej frustracji niż z przemyślanego planu.
Alexander Graham Bell zaangażował się w poszukiwania kuli – zbudował prymitywny detektor metali. Próby lokalizacji pocisku nie przyniosły jednak rezultatu. Prezydent przez 79 dni walczył o życie, a jego stan systematycznie się pogarszał.
Lekarze gorsi niż zabójca
Garfield nie zmarł od postrzału. Zmarł od zakażenia, które wywołali jego lekarze. Nie stosowali antyseptyki, grzebali w ranach brudnymi rękoma, szukając kuli. Bakterie rozwinęły się w ciele prezydenta, prowadząc do sepsy.
19 września 1881 roku Garfield zmarł w Elberon w New Jersey. Bezpośrednią przyczyną śmierci było zakażenie ogólnoustrojowe – efekt nieumiejętnego leczenia. Współczesna medycyna prawdopodobnie uratowałaby mu życie bez większych komplikacji.
Wiceprezydent Chester Arthur objął urząd. Początkowo pojawiły się spekulacje o jego udziale w spisku – w końcu Guiteau krzyczał jego nazwisko na dworcu. Żadnych dowodów jednak nie znaleziono, a Arthur jako prezydent stał się zaskakująco skutecznym reformatorem.
Śmierć, która zmieniła system
Zamach wywołał ogólnonarodową debatę o systemie zatrudniania urzędników państwowych. Dotychczas stanowiska rozdawano na zasadzie układów politycznych – to właśnie przez odmowę takiej posady Garfield zginął. System był zgniły i wszyscy o tym wiedzieli.
W 1883 roku Kongres uchwalił Pendelton Civil Service Act – prawo reformujące administrację państwową. Odtąd urzędnicy mieli być wybierani na podstawie kompetencji, nie połączeń politycznych. To była prawdziwa rewolucja w amerykańskim systemie władzy.
Guiteau stanął przed sądem i został skazany na śmierć. Wykonanie wyroku przez powieszenie miało miejsce rok po zamachu. Do końca twierdził, że postąpił słusznie i że to lekarze zabili prezydenta, nie on.
