
Grand Slam to nie tylko pojedynczy pocisk, ale symbol drogi od pomysłu do uderzenia ognistym młotem w hartowaną stal i beton. Zaledwie pół roku przed końcem wojny załogi RAF mogły zrzucać na III Rzeszę superciężką amunicję, której żadna wcześniejsza konstrukcja nie dorównywała siłą rażenia.
Wizjoner z obsesją na punkcie betonu
Wojna totalna rodzi potrzeby totalne. Brytyjski profesor aeronautyki Barnes Wallis, zafascynowany oddziaływaniem kinetyki wielkich mas na beton i skałę, opracował koncepcję „bomby sejsmicznej”. Jej zadaniem nie było zwykłe burzenie, lecz wstrząsanie całym podłożem obiektu.
Efekt wybuchu miał rozchodzić się głęboko i wstrząsać fundamentami, a nie tylko niszczyć dachy. Wbrew początkowemu sceptycyzmowi RAF, po latach eksperymentów i testów, rozpoczęto prace nad bombą cięższą niż Tallboy. Miała być mniej praktyczna, ale imponująca wielkością i siłą uderzenia.
Projekt zakładał maksymalną wagę i minimalny opór powietrza. Przedni fragment otrzymał silne wzmocnienie, a całość miała bardzo mocny ładunek wybuchowy. Grand Slam miała przebijać grube stropy bunkrów i mostów, zanim jej ładunek w ogóle wybuchnie.
Stalowy gigant z precyzyjną konstrukcją
Bomba Grand Slam mierzyła ponad 8 metrów długości i 1,17 metra średnicy. Ważyła prawie 10 ton, dokładnie 9979 kilogramów, z czego 4144 kg stanowił mocny materiał wybuchowy Torpex D1.
Zrezygnowano z typowego stabilizatora, budując cały korpus ze stali wzbogaconej o wzmocniony czubek. Do wykonania bomby wybrano materiał o najwyższej wytrzymałości, który miał przetrwać uderzenie w twardą powierzchnię betonową z wysokości ponad 3 kilometrów.
Bomba w locie obracała się wokół własnej osi, co zapewniało jej stabilność. Konstrukcja ogona, spinająca pocisk bezpośrednio po zrzucie, dzięki charakterystycznemu śmigłowemu kształtowi była kluczowa dla precyzji trafienia. Zakwestionowano tradycyjny spadochron, wybierając wolny lot.
To pozwalało osiągnąć prędkość spadku blisko 1100 kilometrów na godzinę i gwarantowało ogromną penetrację nawet w przypadku najtwardszych celów. Jedynym producentem zdolnym zbudować samolot unoszący tak gigantyczny ładunek były zakłady Avro.
Lancaster przystosowany do niezwykłego zadania
Lancaster B I (Special) pozbawiono wieżyczki dziobowej i grzbietowej. Wzmocniono strukturę skrzydła i wymieniono silniki na mocniejsze. W efekcie samolot mógł lecieć z bombą, której wierzchołek wystawał z kadłuba jak gigantyczna torpeda.
Pierwszy nalot z udziałem Grand Slam odbył się 14 marca 1945 roku. Celem był wiadukt kolejowy w Bielefeld, który miał dla armii niemieckiej strategiczne znaczenie. Do końca wojny zrzucono ogółem 41 bomb Grand Slam.
Najczęściej towarzyszyły im lżejsze bomby Tallboy, które wcześniej były „starszymi braćmi” nowej broni. Wybrane cele obejmowały nie tylko mosty, ale również potężne żelbetowe bunkry. Atakowano stocznie pod Hamburgiem i Farge oraz umocnienia wyspy Helgoland.
Tam gdzie niemal wszystkie tradycyjne bombardowania kończyły się niepowodzeniem, superciężkie bomby miały szansę zadziałać. Ostateczna ocena skuteczności rzucała jednak na cały projekt nieco chłodniejszy cień.
Rzeczywistość kontra oczekiwania
Mimo imponującej masy i prędkości Grand Slam nie przebiła stropu schronu w Farge. W Hamburgu nawet nie trafiła w cel. Niemniej efekty pośrednie w postaci ogromnych kraterów i wstrząsów znacznie utrudniały wojskom niemieckim reorganizację.
Wzmacniały także morale aliantów, co w ostatnich miesiącach wojny miało niemałe znaczenie. Jako ciekawostkę można dodać, że do 2017 roku Grand Slam pozostawała najcięższą bombą używaną bojowo. Dopiero amerykańska GBU-43/B MOAB, użyta w Afganistanie, przekroczyła jej wagę.
Choć Grand Slam nie była tak licznie używana jak Tallboy, jej obecność w arsenale RAF oznaczała nową erę. Rozpoczęło się myślenie o szturmie na mocno bronione punkty oporu nie tylko naziemne, ale również cele zakopane głęboko w skale.
O autorze: przez wieki
