Halemba 2006. Katastrofa, której nie da się zapomnieć

Katastrofa w Halembie to jedno z najtragiczniejszych wydarzeń w historii polskiego górnictwa XXI wieku. Zginęło wówczas ponad dwudziestu ludzi – nie w wyniku pojedynczego błędu, lecz splotu zaniedbań systemowych, które od lat narastały w branży górniczej. 

Śmierć pod ziemią

Pod koniec listopada 2006 roku, tysiąc metrów pod powierzchnią ziemi, doszło do wybuchu metanu. Wybuch zapoczątkował łańcuchową reakcję – eksplozję pyłu węglowego, która przekształciła wyrobisko w piekło. Temperatura sięgnęła półtora tysiąca stopni Celsjusza, tlen zniknął w ułamku sekundy. Dla dwudziestu trzech górników nie było ucieczki.

Ironią losu jest, że pracownicy zajmowali się właśnie likwidacją ściany wydobywczej. To była operacja, która miała poprawić bezpieczeństwo po wcześniejszych problemach z metanem. Zamiast tego stała się pułapką. Większość ofiar to pracownicy zewnętrznej firmy – ludzie, którzy nie byli stałymi załogantami kopalni, lecz wykonywali zlecone prace. Czy to przypadek, że właśnie oni ponieśli najwyższą cenę?

Lista ofiar obejmuje ludzi w różnym wieku – od dwudziestolatków po sześćdziesięciolatków. Wszyscy zginęli w tym samym miejscu, w tym samym momencie. To nie był pojedynczy wypadek, lecz masowa tragedia, która obnaża fundamentalne problemy branży górniczej.

Akcja ratunkowa bez szans

Ratownicy zeszli w głąb kopalni wieczorem tego samego dnia. Szybko stało się jasne, że warunki nie pozwalają na skuteczną akcję. Stężenie metanu, wysoka temperatura i wilgotność zmuszały do wielokrotnych wycofań. Ratownicy wydobyli kilka ciał, ale musieli przerwać akcję. Dopiero kolejnego dnia, po przewietrzeniu wyrobiska i wypompowaniu wody, udało się odnaleźć pozostałych górników.

Czy akcja ratunkowa mogła zmienić los ofiar? Prawdopodobnie nie. Eksplozja zabiła natychmiast. Ale sposób jej prowadzenia pokazuje, jak trudne są warunki pracy w polskich kopalniach i jak ograniczone możliwości mają ratownicy w ekstremalnych sytuacjach.

Przez całą noc i następny dzień trwały próby dotarcia do uwięzionych ludzi. Trzynaście zastępów ratunkowych pracowało w warunkach, które same stanowiły zagrożenie życia. To ludzie, którzy wiedzieli, że idą po zwłoki, a nie żywych kolegów. Mimo to schodzili w głąb, ryzykując własne życie.

Czytaj również:  Broniła się przed gwałtem. Sąd uznał ją za przestępczynię

Kto ponosi odpowiedzialność?

Po katastrofie rozpoczęły się dochodzenia. Komisja Wyższego Urzędu Górniczego szukała przyczyn. Dwa lata później postawiono zarzuty blisko dwudziestu osobom – od byłego dyrektora kopalni po różne szczeble zarządzania. Oskarżenia obejmowały niedopełnienie przepisów bezpieczeństwa i fałszowanie dokumentów. Jedna osoba została osadzona za ustawienie przetargu na likwidację ściany wydobywczej.

Przesłuchano setki świadków. Powstały tysiące stron dokumentacji. A jednak odpowiedź na podstawowe pytanie pozostaje niejasna: kto konkretnie ponosi odpowiedzialność za śmierć dwudziestu trzech ludzi? System, w którym odpowiedzialność rozkłada się na dziesiątki osób, to system, w którym nikt tak naprawdę nie odpowiada.

Obecność najwyższych przedstawicieli władzy – premiera, ministrów, prezydenta – podkreślała wagę tragedii. Ale czy coś się realnie zmieniło? Czy wizyta prezydenta, który odwołał zagraniczną podróż, przełożyła się na konkretne reformy w górnictwie? Czy śmierć tych ludzi doprowadziła do systemowej zmiany podejścia do bezpieczeństwa?

O autorze: przez wieki

(Visited 1 times, 1 visits today)