
Judy Garland, niezapomniana gwiazda filmu „Czarnoksiężnik z Oz”, zmarła nagle 22 czerwca 1969 roku w Londynie. Miała 47 lat, a jej śmierć była jednym z najbardziej szokujących momentów w historii show-biznesu, ukazując jednocześnie ciemne strony sławy.
Dzieciństwo skradzione przez show-biznes
Judy Garland urodziła się jako Frances Ethel Gumm 10 czerwca 1922 roku w Grand Rapids w Minnesocie. Już jako małe dziecko doświadczyła bezlitosnego świata rozrywki, gdzie rodzice i później wytwórnia MGM traktowali ją jak towar do sprzedaży.
Normalne dzieciństwo stało się dla niej niedostępnym luksusem. Zamiast chodzić regularnie do szkoły, musiała występować. Gdy inne dzieci bawiły się na podwórkach, ona walczyła o prawo do zwykłego życia.
Studio dawało jej amfetaminę, żeby kontrolować jej temperament i utrzymać wysoką energię. Na noc podawano barbiturany, by mogła zasnąć po dniach pełnych stresu. To była brutalna rzeczywistość, której nigdy nie udało się jej uciec.
Piekło dorosłości
Kariera Garland w Hollywood to historia gwałtownych wzlotów i równie dramatycznych upadków. Ledwie dorosła, a już grała w największych musicalach, ale jej życie prywatne toczyło się w atmosferze przemocy i nadużyć.
Ekipy filmowe ignorowały jej załamania nerwowe, zagłuszając je sztucznym śmiechem. Reżyserzy bez skrupułów wykorzystywali jej desperacką potrzebę akceptacji i gotowość do pracy za wszelką cenę.
Przez lata więziła się w spirali nałogów. Papierosy, alkohol, środki nasenne, tabletki odchudzające, stymulanty. „Daj mi pigułkę na sen, potem taką, co postawi mnie na nogi”, to był rytm jej codzienności.
Gdy nie mogła zasnąć, sięgała po narkotyki. Gdy budziła się roztrzęsiona, po alkohol. Trzydzieści prób samobójczych, wielokrotne pobyty w szpitalach psychiatrycznych, zerwane kontrakty i bankructwa stały się jej codziennością.
Ostatnie miesiące w Londynie
Wiosną 1969 roku Garland występowała jeszcze w londyńskim klubie Talk of the Town przed coraz mniejszymi, ale wiernymi grupkami wielbicieli. W marcu zagrała swój ostatni koncert w Kopenhadze, ale jej organizm był już tylko cieniem dawnej siebie.
Układ krążenia, wątroba i psychika artystki znajdowały się w stanie krytycznym. Mimo to wciąż próbowała pracować, jakby praca była jedyną rzeczą, która nadawała sens jej istnieniu.
Mieszkała wtedy w domu w Chelsea ze swoim piątym mężem. To tam po raz ostatni przytuliła swoje dzieci, nie wiedząc, że to pożegnanie na zawsze.
22 czerwca 1969 roku mąż znalazł ją martwą w łazience. Miała zaledwie 47 lat i była sama w chwili śmierci.
Sekcja zwłok ujawnia prawdę o tragedii
Koroner doktor Gavin Thurston stwierdził w akcie zgonu „nieostrożne przedawkowanie” barbituranów, konkretnie kapsułek Seconalu. Podkreślił jednak, że nie znalazł żadnych dowodów na samobójstwo.
Sekcja nie wykazała śladów leków w żołądku, co oznaczało, że Garland przyjmowała je stopniowo przez dłuższy czas, a nie w jednej śmiertelnej dawce. To była chroniczna, kompulsywna walka z bezsennością i bólem.
Obok zwłok leżała buteleczka barbituranów opróżniona do połowy i nieotwarta paczka stu tabletek. Ten widok dowodził, że śmierć nie była zaplanowana, lecz wynikła z chaotycznej walki z własnymi demonami.
Wątroba artystki była poważnie uszkodzona marskością, co pokazywało skalę zniszczeń, jakie wyrządziły w jej organizmie lata nadużyć. Zmarła zaledwie dwanaście dni po swoich ostatnich urodzinach.
O autorze: przez wieki
