
W latach 1964-1970 na Śląsku i w Zagłębiu doszło do 21 ataków na kobiety, z których 14 zakończyło się zgonem ofiar. Sprawca działał według powtarzalnego schematu: atakował od tyłu, używając ciężkiego, tępego przedmiotu do zadawania ciosów w głowę. Część ofiar była po ataku rozbierana, choć biegli nie stwierdzili śladów przemocy seksualnej ani obecności nasienia. W jednym przypadku morderca wyciął fragment ciała z okolic wzgórka łonowego, co pogłębiło grozę całej serii zbrodni.
Panika w regionie i presja polityczna
Pierwsza ofiara zginęła w listopadzie 1964 roku w Dąbrówce Małej – była nią Anna Mycek, która została uderzona w tył głowy i znaleziona bez ubrania. Liczba ataków rosła, a mieszkańcy regionu zaczęli żyć w strachu. Krążyły plotki, że morderca chce zabić tysiąc kobiet z okazji tysiąclecia państwa polskiego, co tylko potęgowało atmosferę paniki.
Szczególny nacisk na szybkie rozwiązanie sprawy pojawił się po 1966 roku, gdy jedną z ofiar okazała się krewna Edwarda Gierka – ówczesnego wpływowego polityka partyjnego na Śląsku. Władze nie mogły pozwolić sobie na dalsze porażki, więc sprawa stała się priorytetem. W 1968 roku wyznaczono nagrodę w wysokości miliona złotych dla osoby, która pomoże wskazać sprawcę.
Milicja powołała specjalną grupę operacyjną, której przewodził kapitan Jerzy Gruba. Jednostka nosiła kryptonim „Zagłębie”, później zmieniony na „Anna” – na cześć pierwszej zamordowanej kobiety. Śledczy przygotowali szczegółowy profil sprawcy oparty na prawie 500 cechach, co pozwoliło zawęzić krąg podejrzanych do ponad 260 osób.
Kim był Zdzisław Marchwicki
Marchwicki przyszedł na świat w październiku 1927 roku w Dąbrowie Górniczej i tam spędził większość życia. Nic w jego codziennym funkcjonowaniu nie wskazywało na to, że mógłby być sprawcą bestialskich zbrodni. Mimo to w trakcie analiz przeprowadzonych przez grupę śledczą jego nazwisko pojawiło się na liście podejrzanych – spełniał 56 z wyznaczonych cech profilu.
Do zatrzymania doszło dopiero w styczniu 1972 roku, a więc ponad dwa lata po ostatnim z przypisywanych mu ataków. Marchwicki od razu zaczął zaprzeczać jakiemukolwiek związkowi ze zbrodniami. Jego linia obrony była konsekwentna przez cały proces i nie zmieniła się aż do egzekucji.
Ofiary miały od 16 do 57 lat, co wskazywało, że sprawca nie wybierał ich według określonego klucza wiekowego. Jedynym wspólnym elementem była płeć oraz fakt, że wszystkie kobiety zostały zaatakowane w podobny sposób – od tyłu, bez ostrzeżenia, z użyciem ogromnej siły.
Proces z elementami pokazówki
Rozprawa ruszyła we wrześniu 1974 roku w Katowicach i była szeroko relacjonowana przez media. Proces miał charakter otwarty, co przyciągnęło tłumy gapiów i dziennikarzy. Atmosfera wokół sali sądowej przypominała bardziej spektakl niż obiektywne dochodzenie prawdy.
Marchwicki konsekwentnie odrzucał wszystkie zarzuty, ale jego zeznania nie przekonały sędziów. Sąd uznał go za winnego 14 morderstw oraz usiłowania zabicia kolejnych siedmiu kobiet. Wyrok brzmiał: kara śmierci. Egzekucję wykonano w kwietniu 1977 roku w Katowicach, kończąc tym samym jedną z najbardziej medialnych spraw kryminalnych PRL-u.
Wielu obserwatorów już wtedy zauważało nieprawidłowości w prowadzeniu sprawy. Mówiono o naciskach politycznych, wymuszonej narracji i braku solidnych dowodów fizycznych łączących Marchwickiego z wszystkimi zbrodniami. Prasa działała pod dyktat władz, co ograniczało możliwość obiektywnej dyskusji.
Wątpliwości, które przetrwały dziesięciolecia
Po latach sprawa Marchwickiego wciąż budzi kontrowersje wśród badaczy i historyków. Brak jednoznacznych dowodów materialnych, presja ze strony aparatu partyjnego oraz atmosfera strachu w regionie – wszystko to każe zadawać pytania o rzetelność całego postępowania. Część analityków uważa, że Marchwicki mógł zostać kozłem ofiarnym w sytuacji, gdy władze desperacko szukały rozwiązania sprawy.
Inni zwracają uwagę na zgodność działania sprawcy z charakterem mężczyzny – brutalność ataków, brak oznak gwałtu, powtarzalny schemat działania. Te elementy mogą wspierać tezę o jego winie, ale nie zamykają dyskusji. Do dziś nie ma pewności, czy wszystkie zbrodnie były dziełem jednego człowieka.
Śmierć Marchwickiego na szubienicy nie przyniosła zamknięcia sprawy, lecz otworzyła kolejny rozdział – tym razem dotyczący wiarygodności wymiaru sprawiedliwości w PRL-u. Jego historia pozostaje jednym z najbardziej spornych przypadków w polskiej kryminalistyce XX wieku.
