
W 1917 roku Frances Griffiths miała dziewięć lat, gdy przyjechała z matką z Południowej Afryki do Bradford w Anglii. Zamieszkały u rodziny Elsie Wright, szesnastoletniej kuzynki Frances. Dziewczynki spędzały czas nad potokiem niedaleko domu, wracając stamtąd regularnie przemoczone. Matki zabraniały im tam chodzić, ale bez skutku.
Pożyczony aparat i pierwsze fotografie
Frances tłumaczyła się, że bawi się tam z wróżkami. Elsie postanowiła udowodnić prawdziwość tej historii. Pożyczyła aparat ojca – model Midg – i obie poszły nad strumień.
Wróciły z dwoma zdjęciami. Na pierwszym Frances pozowała z grupą skrzydlatych postaci, na drugim Elsie z tańczącą wróżką. Rodzice potraktowali sprawę jako dziecięcą zabawę, choć ojciec Elsie miał wątpliwości.
Fotografie trafiły na lokalne spotkanie Towarzystwa Teozoficznego w Bradfod. Stamtąd zainteresowanie rozeszło się szerzej. Nikt wtedy nie podejrzewał, że te amatorskie zdjęcia staną się światową sensacją.
Arthur Conan Doyle uwierzył w wróżki
W 1920 roku pisarz Arthur Conan Doyle przygotowywał artykuł o istotach nadprzyrodzonych dla „The Strand Magazine”. Potrzebował ilustracji. Trafił na fotografie z Cottingley i uznał je za autentyczne.
Doyle był spirytualistą i wierzył w życie pozagrobowe oraz istoty z legend. Jego autorytet jako twórcy racjonalnego Sherlocka Holmesa nadał sprawie wiarygodności. Ludzie myśleli: skoro autor detektywistycznych zagadek to popiera, musi być w tym prawda.
Magazyn opublikował zdjęcia w grudniu 1920 roku. Reakcje były burzliwe – jedni wierzyli bezgranicznie, inni drwili z naiwności. Doyle zamówił u dziewczynek więcej fotografii, a one wykonały kolejne trzy ujęcia tego samego lata.
Eksperci fotograficzni badali zdjęcia, ale nie znaleźli śladów montażu. Technologia była wtedy ograniczona. Nikt nie wpadł na to, że wróżki mogą być po prostu papierowymi wycięciami.
Dekady milczenia i rosnące wątpliwości
Przez następne lata dziewczynki dorastały, a historia stopniowo cichła. Elsie i Frances odmawiały komentarzy albo odpowiadały wymijająco. W 1966 roku Elsie stwierdziła w prasie, że „mogła sfotografować swoje myśli”, co zabrzmiało jeszcze bardziej tajemniczo.
Sprawa powracała sporadycznie w mediach i popkulturze. Powstawały książki, filmy i parodie. Fotografie stały się symbolem ludzkiej skłonności do wiary w cuda.
W latach siedemdziesiątych sceptyk Joe Cooper zaczął systematycznie badać sprawę. Dotarł do źródła rysunków, które posłużyły jako wzór – były to ilustracje z książki dla dzieci wydanej przed 1917 rokiem. Podobieństwo było uderzające.
Przyznanie się do oszustwa
Na początku lat osiemdziesiątych obie kobiety w końcu powiedziały prawdę. Elsie Wright i Frances Griffiths przyznały się do mistyfikacji w wywiadach. Wyjaśniły, że wycięły wróżki z kartonu i przymocowały je szpilkami do kapelusza nad potokiem.
Elsie przejęła całą odpowiedzialność za pomysł. Frances twierdziła, że po prostu poszła za sugestią starszej kuzynki. Obie żałowały, że oszukały ludzi, zwłaszcza Arthura Conana Doyle’a, który był dla nich życzliwy.
Frances do śmierci utrzymywała jednak, że piąte zdjęcie – przedstawiające świetliste rozmycie – było autentyczne. Nigdy nie wycofała się z tego twierdzenia, mimo że pozostałe cztery fotografie zostały definitywnie zdemaskowane jako fałszywe.
Dziedzictwo sprawy z Cottingley
Oryginalne fotografie i aparaty znajdują się obecnie w National Media Museum w Bradford. W 2017 roku pojawiły się dodatkowe kopie zdjęć, które część badaczy interpretowała jako dowód udziału rodziców w mistyfikacji, ale temat nie uzyskał rozgłosu.
Historia wróżek z Cottingley inspirowała twórców przez całe dziesięciolecia. Terry Jones stworzył satyryczną książkę „Lady Cottington’s Pressed Fairy Book”, a reżyserzy nakręcili kilka filmów fabularnych nawiązujących do sprawy.
Przypadek ten pokazuje, jak silna jest ludzka potrzeba wiary w niezwykłe. Nawet najbardziej racjonalni ludzie potrafią się przekonać do czegoś niewiarygodnego, jeśli pasuje to do ich przekonań. Dwie dziewczynki zrobiły zdjęcia w ramach niewinnej zabawy, a sprawa wymknęła się spod kontroli na kilkadziesiąt lat.
