Wszedł w płomienie. Spłonął, ratując innych

W październiku 2005 roku w Iraku rozegrała się scena, która na zawsze zapisała się w historii amerykańskiej armii. Sierżant Alwyn Cashe, ryzykując własne życie, wszedł w płomienie, by ratować swoich ludzi.

Nocny patrol, który zmienił wszystko

17 października 2005 roku, okolice Samarry w Iraku. Sierżant sztabowy Alwyn Cashe, dowódca plutonu w 1. Batalionie 15. Pułku Piechoty 3. Dywizji Piechoty, prowadził patrol w bojowym pojeździe Bradley. W pewnym momencie pojazd najechał na improwizowany ładunek wybuchowy (IED), który eksplodował z potężną siłą. Wybuch rozerwał zbiornik paliwa, błyskawicznie doprowadzając do pożaru pojazdu.

Cashe, mimo że był przesiąknięty paliwem, zdołał wydostać się z wieżyczki. Natychmiast ruszył na pomoc kierowcy, który był uwięziony i płonął żywcem. Wspólnie z innym żołnierzem otworzył właz i wyciągnął rannego spod lawiny płomieni, gasząc ogień na jego ciele.

Ale w tej samej chwili mundur Cashe’a zajął się ogniem. Jego skóra zaczęła się topić, a ból musiał być niewyobrażalny.

Ratunek pod ostrzałem

Mimo ciężkich poparzeń, Cashe nie zatrzymał się. Wiedział, że w płonącym wnętrzu znajduje się jeszcze sześciu żołnierzy i tłumacz iracki. Ignorując własne cierpienie, wracał do środka raz za razem, wyciągając kolejnych rannych. Każdy powrót do ogarniętego ogniem pojazdu oznaczał kolejne poparzenia. Wkrótce ponad 70% jego ciała było pokryte ranami drugiego i trzeciego stopnia.

W tym czasie oddział znalazł się pod ostrzałem wroga. Cashe, choć ledwo żywy, nie przestawał ratować ludzi. Zdołał wynieść wszystkich – sześciu żołnierzy i tłumacza.

Niestety, tłumacz zmarł na miejscu, ale dzięki determinacji Cashe’a pozostali przeżyli. Jego dowódca wspominał później: „On nie wiedział, kogo wyciąga – ogień był tak intensywny, że liczyło się tylko, by nikt nie został w środku”.

Żołnierska solidarność

Gdy na miejsce dotarły śmigłowce medyczne, Cashe odmówił pierwszeństwa w ewakuacji. Nalegał, by najpierw zabrano jego ciężej rannych podkomendnych. Dopiero gdy wszyscy byli bezpieczni, pozwolił zabrać się do szpitala. Przewieziono go najpierw do Niemiec, potem do Brooke Army Medical Center w San Antonio.

Czytaj również:  Jadł metal, szkło i gumę. Człowiek, który zadziwił świat

Lekarze walczyli o jego życie przez trzy tygodnie. Cashe przeszedł liczne operacje, ale obrażenia – poparzenia obejmujące 72% powierzchni ciała – okazały się zbyt rozległe. Zmarł 8 listopada 2005 roku, mając 35 lat. Do końca zachował świadomość i martwił się losem swoich ludzi.

Życie i służba

Alwyn Crendall Cashe urodził się 13 lipca 1970 roku w Sanford na Florydzie. Po ukończeniu liceum w Oviedo w 1988 roku zaciągnął się do armii. Służył jako piechur, brał udział w operacji „Pustynna Burza” w 1991 roku, a później w Kosowie i Iraku.

Był także instruktorem musztry, kształcącym kolejne pokolenia żołnierzy. Koledzy wspominali go jako człowieka, który zawsze stawiał dobro oddziału ponad własne bezpieczeństwo i nigdy nie zostawiał nikogo w potrzebie.

Podlegli mu żołnierze podkreślali, że Cashe był nie tylko dowódcą, ale i starszym bratem. Zawsze miał czas na rozmowę, żart, wsparcie. „On nigdy nie kazał nam robić czegoś, czego sam by nie zrobił” – mówił jeden z uratowanych przez niego żołnierzy.

Początkowo za swój czyn Cashe otrzymał Srebrną Gwiazdę, trzeci najwyższy amerykański order wojskowy. Jednak z czasem, gdy ujawniono wszystkie okoliczności zdarzenia, rozpoczęła się kampania na rzecz przyznania mu Medalu Honoru. W grudniu 2021 roku, po kilkunastu latach starań i zmianie przepisów, prezydent Joe Biden wręczył Medal Honoru wdowie po Alwynie Cashe’u podczas uroczystości w Białym Domu.

Cashe został pierwszym czarnoskórym żołnierzem, który otrzymał to najwyższe odznaczenie za działania podczas wojny w Iraku i pierwszym od czasów wojny w Wietnamie. Jego imię nosi obecnie kilka obiektów wojskowych.

O autorze: przez wieki

(Visited 52 times, 1 visits today)