
Anton Malloth to jeden z ostatnich strażników nazistowskich obozów, który stanął przed sądem u schyłku życia. Przez dziesiątki lat ukrywał swoją tożsamość, wiedząc co zrobił więźniom twierdzy w Terezinie. Jego sprawa udowodniła, że nawet po ponad pięciu dekadach można było postawić zbrodniarza przed wymiarem sprawiedliwości.
Strażnik Małej Twierdzy w Terezinie
W czerwcu 1940 roku dwudziestoośmioletni Austriak rozpoczął służbę w Gestapo. Theresienstadt pełnił wówczas funkcję więzienia dla oporu czeskiego i miejsca eksterminacji. Część zwana Kleine Festung była najgorszym miejscem w tym systemie.
Malloth pracował tam nieprzerwanie przez pięć lat, aż do maja 1945 roku. Więźniowie pamiętali go jako wyjątkowo okrutnego człowieka. Jego przydomek „piękny Toni” kontrastował z bestialstwem, którego się dopuszczał.
Zeznania ocalałych mówiły o systematycznym torturowaniu ludzi. Strażnik traktował więźniów jak zwierzęta, a jego metody przekraczały nawet obozowe standardy okrucieństwa. Świadkowie opisywali konkretne przypadki zabójstw i udręczeń.
Dekady ukrywania się przed wymiarem sprawiedliwości
Zaraz po zakończeniu wojny Malloth zniknął. Czechosłowacki sąd skazał go zaocznie w 1948 roku na karę śmierci za zbrodnie wojenne. Ten wyrok jednak cofnięto dwadzieścia lat później z przyczyn proceduralnych.
Były strażnik zamieszkał we Włoszech i prowadził tam normalne życie. Nikt przez czterdzieści lat nie kojarzył go z obozowym katem. Dopiero przypadkowe spotkanie z ocalałą więźniarką w 1988 roku zmieniło sytuację.
Kobieta rozpoznała go mimo upływu czasu. Włoskie władze po zgłoszeniu deportowały go do Niemiec. Tam rozpoczął się długi proces o ustalenie odpowiedzialności za konkretne czyny z lat czterdziestych.
Proces po pięćdziesięciu pięciu latach
W 2001 roku osiemdziewięcioletni Malloth usłyszał wyrok dożywocia. Sąd uznał go winnym morderstwa i usiłowania morderstwa na więźniach Theresienstadt. Zeznawali ludzie, którzy cudem przeżyli jego tortury.
Obrona próbowała podważać wiarygodność świadków ze względu na upływ czasu. Sąd jednak uznał zeznania za spójne i wiarygodne. Szczegóły podawane przez różnych świadków pokrywały się ze sobą.
Wyrok był symboliczny – wielu komentatorów podkreślało, że sprawiedliwość przyszła zbyt późno. Większość ofiar nie doczekała tej chwili. Sam skazany był już schorowanym starcem.
Śmierć tuż po opuszczeniu więzienia
Malloth trafił do zakładu karnego mimo podeszłego wieku. Szybko jednak jego stan zdrowia się pogorszył – zdiagnozowano u niego raka. Lekarze więzienni orzekli, że nie może dalej odbywać kary.
Przeniesiono go do domu opieki w Straubing w październiku 2002 roku. Zmarł tam dziesięć dni później. Spędził w więzieniu zaledwie kilkanaście miesięcy z wymierzonego dożywocia.
Urodzony w Innsbrucku w 1912 roku Malloth zakończył życie jako skazany zbrodniarz wojenny. Jego historia pokazała, że nawet po ponad pół wieku można było postawić przed sądem kata z nazistowskich obozów.
