Zamach na Stanisława Wojciechowskiego, czyli polska sprawa Dreyfusa

Zamach na Stanisława Wojciechowskiego
We wrześniu 1924 roku prezydent Stanisław Wojciechowski przyjechał po raz pierwszy do Lwowa, aby wziąć udział w Targach Wschodnich. Swoją wizytę rozpoczął od uroczystości w katedrze łacińskiej, gdzie arcybiskup Bolesław Twardowski powitał go słowami poparcia dla jego wysiłków na rzecz integracji kresów z II Rzeczpospolitą.
Następnie prezydent odwiedził katedrę ormiańską, synagogę oraz cerkiew greckokatolicką. Szczególnie ta ostatnia wizyta wywołała niemałe kontrowersje. Metropolita Andrij Szeptycki przyjął bowiem prezydenta z widocznym dystansem, a atmosfera była wyraźnie napięta.
Południe miało jednak przynieść prawdziwy dramat. Kiedy prezydent wracał odkrytym powozem, na rogu ulic Kopernika i Legionów w jego kierunku rzucono bombę! Na szczęście ładunek nie eksplodował, spadając w bezpiecznej odległości za pojazdem. Z całej tej sytuacji Stanisław Wojciechowski wyszedł bez szwanku.
Fałszywy trop: Stanisław Steiger
Bezpośrednio po zamachu na Stanisława Wojciechowskiego policja zatrzymała młodego studenta prawa Stanisława Steigera, Żyda niemieckiego pochodzenia. Został on wskazany przez Marię Pasternakównę, świadkinię zdarzenia, która widziała go w pobliżu miejsca ataku.
Steiger od samego początku stanowczo zaprzeczał swojemu udziałowi w zamachu. Proces, który następnie się odbył, szybko stał się najważniejszym wydarzeniem medialnym we Lwowie.
Zarzuty przeciwko Steigerowi oparto na poszlakach i zeznaniach, które ewidentnie się ze sobą nie zgadzały. Niemiecka prasa, śledząca rozwój wydarzeń, porównywała sprawę do słynnego procesu Alfreda Dreyfusa we Francji, podkreślając, że Steiger stał się ofiarą systemowych nadużyć i uprzedzeń.
Proces trwał niemal dwa lata, a oskarżony przez cały ten czas przebywał w areszcie. W grudniu 1925 roku sąd ostatecznie uniewinnił Stanisława Steigera, przyznając, że nie ma żadnych dowodów, które łączyłyby go z zamachem na prezydenta.
Czytaj również: Najgorętsze lato w historii Polski. Kiedy nasz kraj nawiedziły ekstremalne upały?
Prawdziwy zamachowiec: Teofil Olszewski
Dopiero po procesie Steigera ujawniono, że rzeczywistym sprawcą zamachu był 19-letni Teofil Olszewski, członek Ukraińskiej Organizacji Wojskowej (UOW). UOW było radykalnym ugrupowaniem dążącym do wywalczenia niepodległości Ukrainy, a jego działacze często posuwali się do ekstremalnych sposobów, aby zwrócić uwagę na sytuację swojej mniejszości w Polsce. Olszewski, mimo swojego młodego wieku, uchodził za jedną z najaktywniejszych postaci tego ruchu i już wcześniej podejrzewano go o udział w akcjach sabotażowych na Kresach.
Po nieudanym zamachu, Olszewski uciekł do Niemiec, gdzie uzyskał azyl polityczny. Niemiecka administracja przez długi czas ukrywała jego obecność, obawiając się reperkusji dyplomatycznych. Dopiero po interwencji jednego z posłów informacje o udziale Olszewskiego w zamachu zostały ujawnione, co wywołało burzę medialną.
Dopiero pod naciskiem polskich władz Niemcy przekazali okrojone i częściowo ocenzurowane akta dotyczące sprawy Olszewskiego. Dokumenty potwierdzały jego zaangażowanie w zamach, ale zawierały liczne luki, co uniemożliwiło polskim organom ścigania doprowadzenie do ekstradycji.
Czytaj również: Tajemnice mózgu Lenina. Brutalna prawda o intelekcie sowieckiego dyktatora
Dlaczego sprawę zamachu wyciszono?
Zamach na prezydenta Wojciechowskiego był drugim tego typu incydentem w ciągu zaledwie trzech lat – wcześniej, w 1922 roku, zginął prezydent Gabriel Narutowicz, co wstrząsnęło opinią publiczną i podkopało zaufanie do instytucji państwowych. Władze II RP, wyciągając wnioski z tamtych wydarzeń, obawiały się, że kolejny zamach na głowę państwa mógłby doprowadzić do dalszej destabilizacji kraju, zwłaszcza w kontekście napięć narodowościowych i rosnących animozji politycznych.
Media zostały poddane ścisłej cenzurze, co w praktyce oznaczało, że większość gazet całkowicie pomijała temat zamachu. Tylko nieliczne tytuły wspominały o incydencie, używając eufemistycznych określeń takich jak „petarda” czy „usiłowanie zmącenia uroczystości”, co miało umniejszyć znaczenie wydarzenia. Warszawska prasa, zdominowana przez rządowe wpływy, koncentrowała się na sukcesach wizyty prezydenta we Lwowie, pomijając kwestie związane z zagrożeniem dla jego życia.
Głównym powodem wyciszenia sprawy była chęć uniknięcia zaognienia konfliktu z mniejszością ukraińską. Władze polskie zdawały sobie sprawę, że nagłośnienie zamachu mogłoby nie tylko pogorszyć stosunki między narodami, ale także zainspirować kolejne radykalne działania ze strony ukraińskich nacjonalistów.
Wyciszenie sprawy zamachu miało także znaczenie symboliczne. Rząd chciał pokazać, że panuje nad sytuacją i nie pozwoli na destabilizację kraju. Jednocześnie próbowano uniknąć podważania autorytetu prezydenta Wojciechowskiego, który już wcześniej był krytykowany za swoją politykę i sposób sprawowania urzędu. Wizerunek silnego i stabilnego państwa miał być priorytetem, nawet kosztem przemilczenia tak poważnego wydarzenia.
Nie bez znaczenia była także polityczna kalkulacja. Władze zdawały sobie sprawę, że ujawnienie szczegółów zamachu mogłoby wzmocnić opozycję i podważyć wizerunek rządu jako skutecznego obrońcy porządku publicznego. Dlatego też sprawa została zepchnięta na margines publicznej debaty, pozostawiając wiele pytań bez odpowiedzi.
Czytaj również: Śmierć Józefa Stalina. Jak wyglądały ostatnie chwile „czerwonego cara”?
Wybór literatury:
- Gauden G., Polska sprawa Dreyfusa. Kto próbował zabić prezydenta, Warszawa 2024.
O autorze: Mariusz Samp
