Najbardziej zuchwały szpieg Gestapo. Oszukał całe polskie podziemie

Agent, który podszył się pod swojego kuzyna
Działo się tyle, że Ryszard Mączyński vel Max Biedermann już nie wiedział w co ręce włożyć. Dwoił się i troił, wręcz wychodził z siebie. W końcu przestał być Ryszardem Mączyńskim. Został doktorem Ryszardem Mączyńskim.
Ponurym żartem tej historii jest to, że doktor Ryszard Mączyński to postać autentyczna. To jego starszy o trzy lata kuzyn z Kalisza. Od początku okupacji działa w Służbie Zwycięstwu Polski, potem w ZWZ i ma zupełnie inne poglądy polityczne niż Ryszard Mączyński z Warszawy.
Ten, by jeszcze bardziej wykazać się przed niemieckimi przełożonymi, wpadł w pewnym momencie na iście szatański pomysł. Nie wystarczyła mu kradzież tożsamości kuzyna. Postanowił przejąć jego obowiązki. Wejść do podziemia.
Plan był szalony i jest raczej wątpliwe, aby Mączyński sam na niego wpadł. Naprawdę liczył, że się to uda? Przecież miał bardzo charakterystyczny wygląd – przypominał Mulata, jak informował jeden z agentów podziemia. Tymczasem jego kuzyn, którego zdjęcie ocalało w zbiorach Muzeum Auschwitz-Birkenau, był bardziej pucołowaty, jego cera zaś była absolutnie bladopolska. A jednak konfident nie uznał tego za przeszkodę.
Ciąg dalszy tej historii zdradził po wojnie tajny współpracownik UB, informując: „Ryszard Mączyński ma na sumieniu swojego kuzyna dr. Ryszarda Mączyńskiego, który pracował w organizacji komendanta Grota a wydał go Niemcom, którzy wykończyli go w Oświęcimiu. Mając te same personalia co jego kuzyn zaczął występować jako dr. Mączyński i starał się nawiązać kontakt z podziemiem, co mu się jednak nie udało”.
Niniejszy tekst stanowi fragment najnowszej książki Michała Wójcika Miasto szpiegów. Gra wywiadów w okupowanej Warszawie (Wydawnictwo Rebis, Poznań 2025).
Arcyszatański plan
Na początku grudnia 1940 roku Mączyński przeszedł na kolejny poziom agenturalnego wtajemniczenia. Rozpoczął operację, przy której wszystkie poprzednie zwyczajnie bledną. Zamierzał zatrząść całym podziemiem, dając się zamknąć w Pawiaku.
Na Pawiak trafił tak jak prawdziwy polski patriota: w roli poszkodowanego. Kolegom w celi opowiadał, że jest członkiem organizacji podziemnej. Prawdopodobnie chodzi o PPS, choć w relacjach pojawia się też „Wolność, Równość, Niepodległość”, czyli odłam socjalistów po podziale, do którego doszło w listopadzie 1939 roku.

Tu krótka dygresja. „Polska Partia Socjalistyczna” przechodziła wtedy kryzys. Starzy działacze, skupieni wokół Arciszewskiego, Pużaka i Zaremby, opowiedzieli się za bliską współpracą ze „Służbą Zwycięstwu Polski”, czyli podziemiem mającym legitymację rządu generała Sikorskiego. Natomiast młodsi i bardziej lewicowi, ze Stanisławem Dubois i Norbertem Barlickim na czele, mieli nieco inne plany. Być może chodziło o to, że chcieli działać radykalniej i nie podlegać skompromitowanym politykom sanacyjnym.
Aż dziw bierze, że nie zapaliła im się wówczas czerwona lampka. Przecież starsi socjaliści – niech będzie, że skompromitowani udziałem w sanacji – dobrze wiedzieli, co znaczy konspiracja. Po prostu pamiętali czasy sprzed 1918 roku, kiedy musieli działać w podziemiu.
Polowanie na Stanisława Dubois
Tymczasem Dubois, człowiek młody i niedoświadczony, uznał, że nikt zasad bezpieczeństwa uczyć go nie będzie i że nie musi się ukrywać. Jedynym kompromisem, na jaki wtedy poszedł, były wielkie czarne okulary, które zaczął nosić nawet w deszczowe dni, co wywoływało rozbawienie u znajomych. Nawet gdy zorientował się w końcu, że Niemcy depczą mu po piętach, nadal zachowywał się tak, jakby był nieśmiertelny.
Gestapo naprawdę było sprawną służbą. Pętla obławy na charyzmatycznego Dubois zaciskała się coraz bardziej. W pewnym momencie stał się on dla okupantów priorytetem.
Dubois jako jeden z pierwszych działaczy PPS-u zaapelował o wyciągnięcie ręki do komunistów. Chciał tworzyć wielką i zjednoczoną konspirację. To nie tylko nie podobało się podzielonej partii, lecz zaczęło być groźne nawet dla radykalnych młodych narodowców, a ci przecież widzieli w Hitlerze szansę na odmianę „zażydzonej” Polski.
Polecamy również: Zamarznięty Bałtyk. Ludzie chodzili po nim pieszo i budowali karczmy
Szczyt głupoty
Na konspiracyjne spotkania Stanisław Dubois umawiał się w „Gospodzie Przyjaciół”. Ponieważ ostrzeżono go, że miejsce to jest już pod obserwacją, przeniósł się do restauracji „U Kazika”. To było dosłownie za rogiem, a jednocześnie stanowiło szczyt nieostrożności.
Gdy 26 sierpnia 1940 roku Dubois dosiadł się do kolegów, od stolika obok poderwało się dwóch łapsów. Tajniacy aresztowali całą trójkę. A potem zwinęli jeszcze dwie łączniczki.

Sporo szczęścia miał Stefan Korboński, ostatni konspirator, który powinien dołączyć do tego grona. Po prostu przyszedł do lokalu, gdy cała grupa była już na „dołku”, a dokładniej w „tramwaju”, jak nazywano cele z niewygodnymi siedzeniami, w których aresztowani czekali na przesłuchania na Szucha.
Polecamy również: Uszkodzić lub zniszczyć. Oto jak wyglądała polska dywersja pod okupacją 1939-1945
W drodze do Auschwitz
Na początku Dubois nie był bity. Przesłuchiwano go jako Stanisława Dębskiego ze Lwowa. Na takie nazwisko miał papiery, a te nie budziły specjalnych wątpliwości.
Potem jednak rozmowy przestały być miłe – oprawcy złamali mu rękę i wybili kilka zębów. Ale się nie załamał. Dostał nawet pracę w więziennej bibliotece. Właśnie tam poznał Jana Mosdorfa, przedwojennego działacza ONR-u, i zaczął toczyć z nim zażarte spory polityczne.
Dyskusjom tym przysłuchiwał się piętnastoletni wówczas Stanisław Kamiński, członek Komendy Obrońców Polski. To dzięki niemu wiemy, że nawet w więzieniu obaj politycy nie wychodzili ze swych ról. Pewnego razu dyskusja przerodziła się w kłótnię i już zamieniała w bójkę. Panowie spierali się o naturę faszyzmu. Dubois, odciągany na bok przez Kamińskiego, tłumaczył: „Faszyzm to są ci, którzy ciebie prze- słuchiwali w gestapo, którzy biją i mordują ludzi za to, że są ludźmi innej narodowości, innej rasy, innej religii. Faszyzm to są ci, którzy noszą na czapkach trupie główki, oznakę śmierci”.
Polecamy również: Śmierć Józefa Stalina. Jak wyglądały ostatnie chwile „czerwonego cara”?
21 września były poseł i lider socjalistycznej młodzieży został wysłany do Auschwitz. Do obozu również trafił jako Dębski, bo oprawcom nie udało się odkryć jego prawdziwej tożsamości i poznać roli, jaką odgrywał w podziemiu. Jak pisze historyk Przemysław Prekiel, Dubois zdołał jeszcze wyrzucić z pociągu kartkę z informacją dla żony. Znalazł ją i dostarczył jakiś kolejarz.
Źródło
Niniejszy tekst stanowi fragment najnowszej książki Michała Wójcika Miasto szpiegów. Gra wywiadów w okupowanej Warszawie (Wydawnictwo Rebis, Poznań 2025). Książkę można zamówić, klikając ten link lub poniższy przycisk.