
Oskar Dirlewanger. Fot. domena publiczna
(Visited 3 213 times, 6 visits today)
Oskar Dirlewanger. Fot. domena publiczna
Gdyby w III Rzeszy istniał ranking najbardziej odrażających postaci, Oskar Dirlewanger z pewnością znalazłby się w ścisłej czołówce. Urodzony w 1895 roku w Würzburgu, miał wszelkie warunki, by zrobić wojskową karierę – odznaczony w czasie I wojny światowej, potem walczył w Hiszpanii w Legionie Condor.
Jednak w życiu prywatnym wyróżniał się nie bohaterstwem, lecz brutalnością. Był sadystą i gwałcicielem. W 1934 roku został skazany za napaść na trzynastoletnią dziewczynkę. Po wyjściu z więzienia nie powinien mieć żadnych szans na karierę w nazistowskich Niemczech. A jednak miał potężnych protektorów. Heinrich Himmler i Gottlob Berger pomogli mu wrócić do łask. I tak narodziła się jednostka, która stała się koszmarem dla cywilów.
Jego oddział, początkowo złożony z kłusowników, szybko przekształcił się w armię degeneratów. Rekrutowano do niego kryminalistów, gwałcicieli, morderców, a nawet pedofilów.
Zanim jednostka Dirlewangera trafiła do Polski, jej członkowie mieli już na koncie makabryczne zbrodnie. Ich pierwszym „poligonem” była Białoruś, gdzie tłumili działalność partyzantów. W praktyce oznaczało to masowe egzekucje i brutalne pacyfikacje wsi.
Ludność cywilna była palona żywcem, kobiety gwałcone i mordowane, dzieci zabijane dla sadystycznej rozrywki. W białoruskiej wsi Chatyń, spacyfikowanej przez dirlewangerowców, zamknięto mieszkańców w stodole i spalono ich żywcem!
Oddział szybko stał się synonimem bestialstwa. Na Białorusi zamordowali ponad 30 tysięcy ludzi. Ich specjalnością były publiczne egzekucje, tortury i podpalenia. Często zmuszali ludzi do kopania własnych grobów, a potem zabijali ich na miejscu. Kobiety były wykorzystywane, dzieci traktowano jak zwierzęta do zabawy.
Dirlewangerowcy pojawili się w Warszawie na początku sierpnia 1944 roku. Ich pierwszym celem stała się Wola. Przez trzy dni – od 5 do 7 sierpnia – wymordowali tam kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Egzekucje były masowe i bezwzględne.
Mężczyzn zabijano na miejscu, kobiety gwałcono, a następnie mordowano. Niemowlęta rozbijano o ściany lub wrzucano do płonących budynków.
W niektórych przypadkach urządzano makabryczne spektakle. Ciała ofiar układano w stosy, które następnie podpalano. Żywi ludzie byli zmuszani do patrzenia na śmierć swoich bliskich, zanim sami zginęli. W szpitalach strzelano do pacjentów na łóżkach, a lekarzy torturowano, zanim ich zamordowano.
Po eksterminacji Woli brygada Dirlewangera została skierowana do walk na Starym Mieście. Tam nadal mordowano, gwałcono i palono ludzi żywcem.
Gdy 2 września Niemcy zdobyli tę dzielnicę, w szpitalu powstańczym na ulicy Długiej zamordowano ponad 500 rannych. Część z nich zakłuto bagnetami, innych oblano benzyną i podpalono.
Podobny los spotkał cywilów ukrywających się w piwnicach. Do schronów wrzucano granaty, strzelano do ludzi przez okienka wentylacyjne. Kiedy brakowało amunicji, oprawcy używali bagnetów i pałek.
Polecamy również: Pierwszy transport do Auschwitz (14 czerwca 1940)
Po Powstaniu Warszawskim brygada Dirlewangera nadal siała terror. Trafiła na Słowację, a potem na Węgry. Ale klęska III Rzeszy była nieunikniona. W 1945 roku jednostka została rozbita, a sam Oskar Dirlewanger próbował się ukryć.
Uciekiniera schwytali Francuzi, ale zanim zdążył stanąć przed sądem, został rozpoznany przez polskich strażników w więzieniu w Altshausen. Nie dali mu szansy na proces. Według relacji, Dirlewanger został pobity na śmierć. Jego koniec był tak brutalny, jak życie, które prowadził.
Polecamy również: „Radowe dziewczyny”. Jak przedsiębiorcy skazali kobiety na powolną śmierć