Zdobycie Konstantynopola 1453. Jak upadło Bizancjum?

Mehmed II w drodze do Konstantynopola 1453. Fot. domena publiczna
Początek oblężenia Konstantynopola (1453)
Sułtan Mehmed II Zdobywca rozpoczął bombardowanie 6 kwietnia. W murach udało się wybić otwór, lecz do wieczora wyłom został naprawiony przez obrońców. Mniej więcej w tym samym czasie Łukasz Notaras, wielki książę Konstantynopola, odparł napastników atakujących z morza łańcuch portowy.
Nie był to pomyślny początek dla sułtana. „Mehmed był tak wściekły z powodu niepowodzenia, że dowódcy wojsk z największą trudnością przekonali go, aby nie ładował trebuszy trupami własnych żołnierzy i nie przerzucał ich poza mury miasta”. Aby ukoić nerwy, zbombardował i zdobył dwa pobliskie trackie zamki, a wszystkich siedemdziesięciu sześciu ocalałych, w tym tych, którzy się poddali, nabił na pale.
Przez kilka następnych tygodni kontynuowano ostrzał murów z bombard, ale ponieważ przeładowanie ich zajmowało wiele godzin, mogły wystrzelić tylko kilka pocisków dziennie. Były nieprecyzyjne, stopniowo się psuły wskutek własnego odrzutu i często nie nadawały się do użytku przez kilka dni lub tygodni – w najlepszym wypadku wybijały wyłomy w murze dopiero w nocy. Wówczas obrońcy wynurzali się pod osłoną ciemności i łatali otwór najlepiej, jak potrafili. Często prowizoryczne ściany, które wznosili z gruzów, pochłaniały impet pocisków artyleryjskich nawet skuteczniej, niż gdyby stały pionowo.
Niniejszy tekst stanowi fragment książki Raymonda Ibrahima Miecz i bułat. Czternaście wieków wojny między islamem a Zachodem (Wydawnictwo Rebis, Poznań 2025).
Osmański przyczółek w porcie
18 kwietnia zarządzono frontalny atak na odcinek muru, który wydawał się wystarczająco osłabiony. Przy dźwiękach bębnów, czyneli i okrzyków wojennych tłumy Osmanów rzuciły się na mury z drabinami, hakami, ogniem i mieczem. „Huk muszkietów, bicie dzwonów, szczęk broni, krzyki walczących mężczyzn, wrzaski kobiet i zawodzenie dzieci były takie głośne, że wydawało się, iż ziemia zadrżała – wspominał naoczny świadek. – Miasto i obóz spowiły chmury dymu, aż walczący przestali się widzieć nawzajem”. Po czterech godzinach zaciekłych walk zginęło około dwustu muzułmanów, ale chrześcijanie nie ponieśli żadnych strat w ludziach.
Cierpliwość Mehmeda ponownie zaczęła się wyczerpywać. Dwa dni później, 20 kwietnia, Baltoghlu, dowódca sił morskich sułtana, nie zdołał ominąć łańcucha portowego. Co gorsza, nie udało mu się również powstrzymać trzech genueńskich statków, które przedostały się do Złotego Rogu. Rozwścieczony sułtan kazał go nabić na pal. Doradcy błagali, aby się ulitował, więc odstąpił od wyroku śmierci: rozkazał czterem niewolnikom przytrzymać nieszczęsnego dowódcę, a sam wychłostał go biczem. Następnie Baltoghlu został pozbawiony majątku, tytułów i ziemi oraz skazany na zapomnienie. „Po raz kolejny sułtan popadł w przygnębienie; kopał ziemię z rozpaczy i gryzł własne ręce jak pies” – zauważa bizantyjski kronikarz Sfrantzes.
Mehmed sięgnął po bardziej radykalne środki. Realizując w nieopisanym znoju koncepcję „chrześcijańskiego zdrajcy”, zespoły saperów, setki mężczyzn i tysiące wołów dosłownie wyciągnęły osmańskie okręty z Bosforu, przewlekły przez wzgórze, a następnie ponownie sprowadziły po przeciwległym zboczu do Złotego Rogu, dzięki czemu ominęły broniący dostępu łańcuch.
W ten sposób pod koniec kwietnia chrześcijańscy marynarze znaleźli się naprzeciw zbliżających się ku nim siedemdziesięciu okrętów, z których rozbrzmiewały okrzyki „Allahu akbar”. Wywiązała się zacięta walka, na dno szły kolejne statki. Czterdziestu ledwie żywych chrześcijańskich marynarzy zdołało dopłynąć do brzegu. „Na rozkaz sułtana zostali oni osadzeni rzycią [odbytem] na ostrych palach, które przebiły ich aż po czubki głów – relacjonował naoczny świadek. – Pale wbito w ziemię i pozostawiono ich na śmierć na oczach obrońców na murach” .
W odpowiedzi konstantynopolitańczycy wyprowadzili wszystkich dwustu sześćdziesięciu osmańskich jeńców na mury i stracili ich przed sułtanem. Niewiele go to obeszło, ponieważ jego przedsięwzięcie się opłaciło: Osmanie zyskali w końcu przyczółek w porcie, tym samym jeszcze bardziej odcinając miasto od dostaw żywności i sprzętu.

Patowa sytuacja obrońców
Przyszłość obrońców rysowała się w czarnych barwach, morale spadło. Na dodatek do zmartwień przysparzanych przez Osmanów musieli teraz zatroszczyć się jeszcze o pożywienie dla siebie i swoich rodzin. Ludziom puszczały nerwy. Genueńczycy i Wenecjanie wzajemnie obarczali się winą. „Błagam was, moi bracia, zachowajcie pokój między sobą – interweniował cesarz Konstantyn – mamy dość walki z wrogami z zewnątrz. Nie kłóćcie się ze sobą, na miłość Boga!”.
Niektórzy natomiast błagali cesarza, aby opuścił miasto. Podnosili argumenty, że mógłby skuteczniej walczyć z Osmanami poza nim niż w jego murach i być może uzyskałby pomoc. „Dziękuję wszystkim za rady, których mi udzieliliście – odpowiedział, cierpliwie ich wysłuchawszy – jak [jednak] mógłbym zostawić kościoły naszego Pana i Jego sługi duchowieństwa, tron i mój lud w tak trudnym położeniu? Co rzekłby o mnie świat? Modlę się do was, moi przyjaciele, abyście w przyszłości nie mówili do mnie nic innego, jak tylko: «Nie, panie, nie opuszczaj nas!». Nigdy, przenigdy was nie opuszczę! Jestem zdecydowany umrzeć tu z wami!”. Kronikarz zanotował jeszcze: „Po tych słowach cesarz odwrócił głowę na bok, gdyż łzy wypełniły mu oczy; wraz z nim płakali patriarcha i wszyscy, którzy tam byli”.
Mury wciąż atakowano – bombardy strzelały codziennie – lecz siedem tygodni po rozpoczęciu oblężenia żadnemu muzułmaninowi nie udało się postawić stopy w mieście. Tak więc „sułtan uciekł się do innych sztuczek”. Wcześniej ominął broniący mu dostępu do portu łańcuch, teraz pragnął pokonać uparte mury.
Około 19 maja do wykopów podciągnięta została potężna drewniana wieża, tak zwany helepolis, „zdobywca miast”. Wyższa od murów, pozwalała zasypywać oblężonych zabójczymi pociskami, zapewniając jednocześnie osłonę osmańskim kopaczom zasypującym rów. Obrońcom udało się wysadzić ją w powietrze, wrzuciwszy beczki z prochem do fosy.

Obietnice Mehmeda Zdobywcy
Zdeterminowany sułtan uznał, że skoro nie może przejść przez mury, przejdzie pod nimi. W ciągu około tygodnia – do 25 maja – Osmanowie podjęli kilka prób podkopania muru w czternastu oddzielnych punktach; każdą z nich udaremnił Johannes Grant, niemiecki specjalista od wojny minerskiej. „Wysadzał tureckich minerów w powietrze, wykurzał ich, dusząc cuchnącymi mieszaninami bądź zalewając wodą, albo wychodził im na spotkanie pod ziemią i toczył z nimi walkę na noże, topory i włócznie”.
Mehmed był u kresu sił. Zwołał naradę z wyższymi dowódcami. Dyskutowano o odwrocie. Koniec końców sułtan zdecydował się na ostatnią próbę i rzucił na wroga wszelkie siły, jakie mu jeszcze zostały. Najpierw jednak musiał wzbudzić zapał u swoich żołnierzy. Wieczorem 28 maja zebrał ich i napomniał, uderzając w znajome tony: „Jak to bywa we wszystkich bitwach, niektórzy z was zginą, zgodnie z losem wyznaczonym każdemu człowiekowi. Przypomnijmy sobie obietnice naszego Proroka dotyczące poległych wojowników w Koranie: mężczyzna, który zginie w walce, zostanie przeniesiony do Raju i będzie wieczerzał z Mahometem w obecności kobiet, urodziwych młodzieńców i dziewic”.
Podobnie jak jego imiennik (prorok islamu), sułtan Mehmed zdawał sobie sprawę, że materialne nagrody są zawsze atrakcyjniejsze od obietnic w zaświatach. Wcześniej szejk Akszamsadim rzekł do niego: „Dobrze wiesz, że większość żołnierzy została nawrócona [na islam] siłą. Tych, którzy gotowi są poświęcić swoje życie z miłości do Allaha, jest ledwie garstka. Z drugiej strony, jeśli ujrzą szansę na łupy, rzucą się chętnie w objęcia śmierci”. Sułtan nie zapomniał również o tym, co się wydarzyło, gdy jego ojciec, Murad II, obiecał ludziom trzy dni nieprzerwanego plądrowania, jeśli zdobędą Tesalonikę – miasto zajęto w trzy godziny.
I tak „sułtan przysiągł na ich nieśmiertelnego boga [Allaha], na cztery tysiące proroków, na Mahometa, na duszę swojego ojca i na miecz, którym był przepasany, że jego wojownicy otrzymają prawo do splądrowania wszystkiego, do zabrania każdego, mężczyzny lub kobiety, i całego mienia lub skarbu, który jest w mieście, i że pod żadnym pozorem nie złamie swojej przysięgi – pisze Leonard z Chios, katolicki prałat i naoczny świadek (jego relację potwierdzają inne współczesne bizantyjskie zapisy). – Nie prosił o nic dla siebie, z wyjątkiem zabudowań i murów miasta; cała reszta, łupy i jeńcy, będą należały do nich”.
„Obwieszczenie Mehmeda zostało przyjęte z wielką radością”, a z tysięcy gardeł popłynęły fale grzmiących okrzyków „Allahu akbar!” i „Nie ma boga prócz Allaha, a Mahomet jest Jego prorokiem!”.

Osamotniony Konstantynopol
Gdy w obozie muzułmańskim zagrzewano do fanatyzmu, oblężone miasto ogarnął fatalistyczny nastrój, a wróżby wypadały niepomyślnie. Ministrowie Konstantyna ponownie błagali umęczonego cesarza, żeby opuścił miasto; podczas ich przemowy upadł bez przytomności, a gdy się ocknął, zawołał: „Pamiętajcie o słowach, które powiedziałem wcześniej! Nie próbujcie mnie chronić! Chcę umrzeć z wami!”. Odpowiedzieli: „Wszyscy umrzemy za Kościół Boży i za ciebie!”.
27 maja – gdy Konstantynopol „spowijała wielka ciemność”, która „unosiła się nad miastem” i „napawała strachem” ludzi – Konstantyn dowiedział się, że wbrew budzącym nadzieję pogłoskom nie przybyły na pomoc żadne posiłki. Odwrócił się od posłańca i opierając o ścianę, „zapłakał gorzko z żalu”.
Miasto istotnie pozostało osamotnione. 28 maja – nawet gdy obóz osmański wpadał już w szał dżihadu – zarządzono masowe procesje religijne. Wszystkie kościoły zapełniły się suplikantami; duchowni, bosi, zapłakani, niosący krzyże i ikony oraz skandujący „kyrie eleison” („Panie, zmiłuj się!”) prowadzili kobiety i dzieci wzdłuż murów, „błagając Boga, aby nie wydawał nas” temu „najbardziej niegodziwemu ze wszystkich” wrogów.
Wyczerpany cesarz wygłosił przed zgromadzonymi urzędnikami, świeckimi i duchownymi prowokującą mowę: „Dobrze wiecie, że nadeszła godzina: wróg naszej wiary chce nas przytłoczyć […] całą mocą swoich sił oblężniczych, jak wąż, który ma wypluć swój jad […]. Z tego powodu błagam was, abyście walczyli jak ludzie o odważnych duszach, tak jak od początku aż do dziś, przeciwko wrogom naszej wiary”. „Ten nikczemny sułtan”, ciągnął Konstantyn, stara się przekształcić kościoły „w świątynie jego bluźnierstwa, świątynie szalonego i fałszywego proroka Mahometa, a także w stajnie dla jego koni i wielbłądów”.
Następnie cesarz udał się do kościoła Hagia Sophia „i pobożnie przyjął ze łzami i modlitwami sakrament komunii świętej”. Dalej skierował się do pałacu, gdzie błagał o wybaczenie wszystkich, których mógł obrazić za życia, pożegnał się z żoną (nie miał dzieci) i wrócił na mury.
Polecamy również: Ludwik II Jagiellończyk. Król, któremu życie uratowały świnie!
Huraganowy atak Turków
29 maja około drugiej nad ranem Mehmed przerwał ciszę nocy, rozpętując istne piekło przeciwko Konstantynopolowi: przy dźwiękach trąbek, czyneli i okrzyków wojennych ogień dział rozświetlił horyzont, a w mur uderzały kolejne kule. Do pandemonium dołączyły dzwony kościelne bijące na trwogę. Kakofonia przyprawiała o zawrót głowy. Po pierwszym ostrzale sułtan zastosował swoją strategię: „Postanowiłem rzucać kolejno i bez ustanku jeden korpus świeżych sił po drugim – rzekł dowódcom – aż znękany i wyczerpany wróg nie będzie już w stanie stawiać oporu”. Bez wytchnienia, fala za falą, nadciągały więc hordy pożądające łupów lub raju – bądź też pragnące ocalić siebie przed palem.
Najpierw przybyły tysiące baszybuzuków, czyli „szalone głowy”; za nimi podążała „sułtańska żandarmeria wojskowa i urzędnicy dworscy, którzy bili ich żelaznymi pałkami i biczami”, gdy tylko się zawahali. Wspinali się na mur za pomocą drabin i haków. „Kto zdołałby oddać wołania, wrzaski rannych i lamenty po obu stronach? – wspominał Sfrantzes. – Okrzyki i wrzawa sięgnęły daleko poza granice niebios”.
Po dwóch godzinach tysiące najeźdźców leżało martwych pod murami. Osiągnąwszy cel, jakim było zmęczenie obrońców, Mehmed – usadowiony teraz w siodle w pobliżu murów i kierujący walką buzdyganem trzymanym w dłoni – rozkazał posłać na mur kolejną falę wypoczętych Turków anatolijskich. Pośród świstu i huku rozbijających się kul armatnich dżihadyści budowali ludzkie piramidy z własnych zabitych i rannych – bez skutku. Wykorzystujący przewagę wysokości chrześcijanie zabili nieprzebraną rzeszę nieprzyjaciół. „Można było tylko podziwiać te bestie – przyznał Leonard z Chios. – Ich armia została unicestwiona, a mimo to odważyli się raz za razem podchodzić do fosy”.
Polecamy również: Podbój Hiszpanii przez Arabów. Dlaczego chrześcijańskie królestwo runęło tak łatwo?

Zdobycie Konstantynopola przez Turków
W tym czasie niewielki oddział Turków wtargnął do miasta przez małą furtkę, którą obrońcy pozostawili otwartą podczas walk. Szybko zatknęli flagę islamską, co wywołało konsternację wśród obrońców. Podsycając ich najgorsze obawy, sułtan zakrzyknął głośno: „Miasto jest nasze!” i rozkazał swoim najlepszym janczarom rozpocząć szarżę. Niejaki Hassan – „gigantyczna bestia” – zgładził wszystkich przed sobą, a pozostali Turcy wcisnęli się za nim. Nawet gdy celnie rzucony kamień powalił go na ziemię, przykląkł, nie przestając wymachiwać sztyletem, aż „naszpikowany strzałami” wpadł w gościnne objęcia rajskich hurys. „Do tego czasu całe zastępy wroga były na naszych murach, a nasi ludzie zostali zmuszeni do ucieczki”. Tysiące najeźdźców wdarło się do środka i wyrżnęło ustępujących im liczebnie obrońców. Inni zostali zdeptani i „zmiażdżeni na śmierć” przez tłum.
Ogarnięty szaleństwem Konstantyn zawołał: „Miasto jest stracone, ale ja żyję”, rozebrał się, zrzucił królewskie regalia, po czym „wsiadł na konia i dotarł do miejsca, gdzie Turcy zbliżali się w dużej liczbie”. Na swoim rumaku „strącił bezbożników z murów” i z „obnażonym mieczem w prawicy zabił wielu wrogów, spływając krwią z nóg i ramion”.
Natchnieni przez swego pana mężczyźni krzyknęli „Lepsza śmierć!”, rzucili się na nadciągający tłum, a ten ich pochłonął. „Cesarz, pochwycony pośród nich, upadł i podniósł się ponownie, po czym upadł raz jeszcze”. Tak oto, jak zapisano w źródłach, „zginął przy bramie z wieloma swoimi ludźmi, jak każdy zwykły człowiek, po trzech latach i trzech miesiącach panowania”.
Niebawem siedemdziesiąt tysięcy muzułmanów wtargnęło do miasta, „szalejąc i napierając na siebie jak dzikie bestie”, „z iście piekielną siłą”. „Pędzili przez miasto, mordując każdego, kogo napotkali, kobiety i mężczyzn, starych i młodych, bez żadnych względów. Rzeź trwała od wschodu słońca, gdy Turcy wkroczyli do miasta, aż do południa” – pisze Nicolò Barbaro. „Zabijali tak, aby przerazić całe miasto – i aby zastraszyć i zniewolić wszystkich przez rzeź” – dodaje Kritobul. „W wielu miejscach spod zwałów trupów nie było widać ziemi” – podsumowuje Sfrantzes.
Polecamy również: Bitwa pod Poitiers 732. Tajemnica legendarnego zwycięstwa
Źródło
Niniejszy tekst stanowi fragment książki Raymonda Ibrahima Miecz i bułat. Czternaście wieków wojny między islamem a Zachodem (Wydawnictwo Rebis, Poznań 2025). Książkę można zamówić, klikając ten link, lub poniższy przycisk.